Nagroda Darwina

Opowieści ku przestrodze


Tekst z grupy dyskusyjnej pl.rec.nurkowanie
Autor: "Marcin Jamkowski"
Data: 10 lutego 2003

Witam,

Można by powiedzieć, że po tragicznym wypadku Polki w Hurghadzie trwa zła passa dla naszych rodaków nurkujących w Morzu Czerwonym - zdarzył się bowiem kolejny wypadek. Na szczęście nie śmiertelny. Opowiadał mi o jego przebiegu bezpośredni świadek wydarzeń. Ponieważ jest to historia z morałem, a nie oskarżenie i chodzi o rzeczony morał, a nie o pognębienie jakiejś firmy czy osoby, w relacji nie będzie nazwisk, lecz same fakty. A te są następujące:

Był sobie rejs. Fajnym statkiem po wodach na południe od Hurghady (Egipt). Uczestnicy rejsu - powiedzmy około 10 osób z Polski - dopłynęli sobie aż do Sudanu i tam nurkowali wedle posiadanych umiejętności.

Wśród nurków większość miała doświadczenie średnie, poza dwoma panami - wyraźnie starszymi od reszty - którzy mieli doświadczenie duże. Jeden z nich - instruktor pewnej dobrze znanej w Polsce organizacji - miał doświadczenie na tyle potężne, ze sądził, że zna się na dekompresji lepiej niż jego komputer. Nurkował wedle własnej fantazji, mając prawa gazowe i tabele za nic. Jego komputer dzień w dzień przypominał mu o tym, że zapomniał kolejny raz o dekompresji, a pan mówił wszystkim włącznie z załogą statku, ze jego to nie rusza i wciąż się dobrze czuje.

Nawet po nurkowaniu na ponad 90 metrów nie dał sobie wytłumaczyć, ze przystanki dekompresyjne są po to, żeby je odwisieć w toni, a nie skracać wedle swego widzimisie. Na panu nie robiło również wrażenie to, że jego komputer wydzierał się jak tylko umiał nie tylko pod woda, ale nawet na powierzchni. Ponieważ niepotrzebnie straszył swymi piskami innych - pan trzymał go pod poduszka. Pan wiedział również doskonale, że profil typu piła (gora-dol-gora-dol- itp.) to może być szkodliwy dla jakiś amatorów, ale nigdy dla niego samego. A że tak nurkować lubił, to i tak nurkował. Uwagi nurków z obsługi nie docierały do niego kompletnie.

I wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie pewne nurkowanie - nawet nie głębokie, ale kolejne z nagromadzonymi na koncie grzeszkami i to znowu zrobione wedle profilu zębów piły. Pan po nim z trudem wykaraskał się na pokład i zgłosił problemy, wiec dostał tlen. Wkrótce strącił władzę w nogach i panowanie nad pęcherzem moczowym. Łódź - pamiętajmy, ze było to w Sudanie - była już wtedy w drodze do najbliższej komory - w Egipcie. Śmigłowiec był - jak się łatwo domyślić - wykluczony, wiec pan do komory w Marsa Alam dotarł po ponad dobie od wypadku. Tam trafił do komory i w ciągu kilku dni został kilkukrotnie sprężony. Każde sprężenie trwało po kilka godzin. Obecnie zaczyna czuć się lepiej, ale lekarze są wstrzemięźliwi w ocenach.

A teraz pora na (obiecana) pointę i morał w jednym: każda godzina sprężenia kosztowała DWA TYSIACE DOLAROW, a pan nie miał wykupionego ubezpieczenia!!! Koszt leczenia (równowartość bardzo dobrej klasy samochodu) pokryje wiec z własnej kieszeni. I wiecie co - i wcale mi tych jego pieniędzy nie żal!